Wolność? (Postęp na błędnych kółkach )
Cytat z http://www.ipipan.gda.pl/~stefan/Papers/Leisure/
Stefan Sokołowski
"Zawieźli mnie do hotelu i dali pokój. Teraz muszę zatelefonować do Davida,
żeby nie przyjeżdżał po mnie do Kansas City dzisiaj, tylko jutro. Ale żeby
zadzwonić z pokoju w hotelu trzeba by mieć kartę kredytową. Recepcja odesłała
mnie do automatów telefonicznych, z których nie mogłem skorzystać, bo miałem
tylko banknoty a one działają na monety. Automat poinformował mnie, że tych
monet (quarters, czyli 25-centówek) będę potrzebował 18. Recepcja w ogóle nie
chciała ze mną rozmawiać o monetach, bo stale napływali nowi goście a oni są po
to, żeby rejestrować a nie żeby pomagać w telefonowaniu. Wyszedłem więc z hotelu
mając nadzieję na jakieś sklepy na tej samej ulicy. Nie było żadnej ulicy. Była
tylko jezdnia dla samochodów (bez chodnika) łącząca parking hotelowy z systemem
szos szybkiego ruchu. Tzw. spaghetti junctions czyli wielopiętrowe skrzyżowania
autostrad otaczały hotel z trzech stron: z przodu, z lewej i z prawej. Po tych
autostradach gnały we wszystkie strony hordy samochodów i było jasne, że żaden z
nich nie rozmieni moich banknotów.
Z bezinteresownej ciekawości postanowiłem zobaczyć, co jest z tyłu za
hotelem. Okazało się, że duży murzyński slams. Długi szereg bida domków.
Przeszedłem wzdłuż nich jakieś 2 kilometry i karajobraz nie uległ żadnej
zmianie. Byłem jedynym człowiekiem na chodniku, jedynym białym w dzielnicy.
Jakieś stare murzynki gapiły się na mnie zza szyb, a kiedy nasze oczy się
spotykały, to one znikały za firankami. Mnóstwo wielkich starych samochodów
jeżdżących w te i nazad, i ani śladu żadnego sklepu ani restauracji. Ludzie z
kultury samochodowej nie potrzebują ,,sklepiku na rogu'', bo kilka mil do
wielkiego magazynu im nie stanowi.
Ponieważ nie mogłem natrafić na nikogo, kogo mógłbym o coś zapytać,
albo poprosić o przysługę, wróciłem do hotelu, poszedłem do restauracji i
zamówiłem drogie piwo pod warunkiem, że barman rozmieni mi 5 dolarów na
quarters. Te 20 quarterów kosztowały mnie więc 10 dolarów, bo piwo było
amerykańskie, a więc niepijalne. Cały czas kołatało mi po głowie, że w Europie,
a szczególnie na jej wschodzie, taka niemożność skontaktowania się z ludźmi,
których jest dookoła pełno, byłaby nie do pomyślenia dla kogoś znającego
język."
Cytat z http://www.ipipan.gda.pl/~stefan/Papers/Leisure/
Stefan Sokołowski
Postęp na błędnych kółkach
Najważniejszą chlubą Stanów Zjednoczonych jest wolność. Najwyższym
ucieleśnieniem tej wolności są bezkresne autostrady, po których Amerykanin może
gnać własnym samochodem przez wiele dni z prędkością 65 mph (105 km/h) a w
niektórych stanach nawet 75 mph (121 km/h).
Jadę prawym pasem z prędkością 70 mph i nie mogę przyspieszyć, bo
przede mną jedzie 30-stopowy RV, recreational vehicle. To taki samochód do
mieszkania w czasie wakacji -- po polsku chyba karawan, ale nie jestem pewien,
bo nie używałem. Ciągnie za sobą jak łódź ratunkową SUV, sports-utility vehicle
-- czyli samochód terenowy. Jak dojedzie na miejsce, to zostanie zacumowany koło
jakiegoś dołączenia do prądu, wody, telewizji kablowej i internetu, a
właściciele zajmą się eksploracją okolicy za pomocą SUV. SUV ma z tyłu
doczepionego Harleya Davidsona -- to na wypadek, gdyby zebrało im się na trochę
sportu. Układy oddechowe Amerykanów uległy przemianie adaptacyjnej, w wyniku
której nie mają oni potrzeby odpoczęcia w czasie wakacji od spalin --
przeciwnie, bez dziennej dawki benzyny Amerykanin więdnie jak góral, który z
żalem odszedł od hal ojczystych.
Bezpośrednio za mną jedzie z tą samą prędkością 70 mph
transkontynentalny osiemnastokołowiec. Po polsku chyba TIR, ale te
osiemnastokołowce są o wiele większe niż nasze TIRy i mają drogę hamowania jak
pociągi. Dlatego nie mogę zwolnić, chyba że chciałbym stracić tylną połowę
mojego samochodziku. Takich ciężarówek jest o wiele więcej niż na szosach
europejskich, bo w Ameryce prawie nie ma kolei. Niespokojnie zerkam w lusterko w
całości wypełnione pokratkowanym pyskiem osiemnastokołowca.
Próbowałem wyrwać się na wolność przejeżdżając na lewy pas, ale o mało
co nie wpadłem pod ciężarówkę wiozącą cały parterowy dom. Ten dom jedzie teraz
niebezpiecznie blisko mnie z tą samą prędkością 70 mph.
Ta jazda trwa już cały dzień a potrwa jeszcze ze dwa. Krajobraz jest
ciągle taki sam, czuję się nieruchomo zawieszony w miejscu, z którego nie mogę
się wyrwać. Z drugiej strony jadę przecież z niebezpieczną prędkością, więc pod
groźbą śmierci nie wolno mi oderwać wzroku od motocykla przywiązanego do SUV
przede mną i muszę wiernie powtarzać jego skręty.
Jedyna możliwość ucieczki to opuszczenie autostrady przy najbliższej
okazji, ale to nie ma sensu, bo znajdę się przy jakiejś stacji benzynowej w
upalnym pustym miejscu, gdzie po sam horyzont nie rosną nawet krzaczki. I będę
musiał i tak wrócić na autostradę między jakiegoś innego osiemnastokołowca i
inny RV ciągnący inną łódź ratunkową. Czuję się jak w klatce, dręczy mnie
klaustrofobia, otępienie samochodowe oraz odsiedziny na pupie. Marzy mi się
pociąg, w którym można normalnie poczytać książkę albo i pospać. Ale żadna linia
kolejowa nie łączy Manhattanu, Kansas, z Manhattanem w Nowym Yorku, dokąd udaję
się popatrzeć na Statuę ku czci tej samej Wolności, którą się właśnie cieszę.
Ponieważ w zasadzie cały transport, również bardzo ciężki, toczy się
szosami, ich erozja następuje znacznie prędzej niż w Europie. Dlatego całe ich
mile są w stałym remoncie. Takich remontów szos nigdy przedtem nie widziałem:
wyłącza się z użytku jedną jezdnię na odcinku 20 mil; ruch w obie strony puszcza
się drugą jezdnią obwarowując go ograniczeniami prędkości, zakazami wyprzedzania
i podwojonymi mandatami (wielki korek przed każdym takim odcinkiem); remontowaną
jezdnię zrywa się do gołej gleby łącznie z betonem i wszystkimi warstwami
podkładowymi; glebę wyrównuje się spychaczami; a następnie konstruuje się nową
szosę na ogół kompletnie inną technologią niż właśnie zerwana stara wersja.
Amerykanie nie lubią remontować ale uwielbiają budować od nowa.
Drogi są własnością państwa, stanu lub county, na prywatne nie
natrafiłem. Na niektórych pobierane jest myto, po większości jeździ się za
darmo. To znaczy za pieniądze podatnika. Budowa, rozbudowa, modernizacja i
utrzymanie szos są tą jedyną dziedziną (poza wojskiem i law enforcement, czyli
aparatem przymusu), na którą konserwatyści chętnie przeznaczają pieniądze z
budżetu. Nie bardzo rozumiem, czemu nie proponują rozbudowy systemu myt lub
włączenia kosztów w cenę paliwa, żeby dać kolei równe szanse rynkowe. Chyba ma
to coś wspólnego z popieraną przez konserwatystów American way of life, czyli
żeby każdy profilaktycznie odsiedział swoje za bezsensowną kierownicą.
Natomiast prywatne są wszelkie urządzenia przy drogach: stacje
benzynowe, motele, restauracje itp. W wielu wypadkach są one zorganizowane pod
kątem potrzeb kierowców tych olbrzymich trucków. Np. mają całe hektary wielkich
parkingów zaopatrzonych w dystrybutory oleju napędowego z bardzo grubymi wężami
na paliwo. W części obsługowej można kupić litrowe kubki do picia (żeby się nie
odwodnić -- to taka amerykańska fobia), często można tam też znaleźć automaty do
gier. Nawet w najodleglejszych dziurach ubikacje są zaopatrzone w mydło i
jednorazowe ręczniki (lub dmuchawę) a na trasach specjalnie uczęszczanych przez
truckerów, również w automaty z prezerwatywami i afrodyzjakami. Na innych
trasach w ubikacjach przeważają urządzenia do przewijania niemowląt.
Ruch na szosach jest, jak na polskie przyzwyczajenia, bardzo
cywilizowany. Większość kierowców przestrzega ograniczeń prędkości lub
przekracza je nie więcej niż o 5 mph. Jeśli ktoś chce się włączyć do ruchu z
jezdni podporządkowanej, wyprzedzić, naprawić jakiś popełniony błąd itp., to
może zawsze liczyć na to, że inni mu to ułatwią, ustąpią pierwszeństwa itp. Musi
tylko jasno zasygnalizować swoją intencję. Niecierpliwe trąbienie, gnanie pełnym
gazem i wpychanie się w różne luki bez zachowania odstępu są w złym tonie i
zdarzają się tylko w okolicach Nowego Yorku.
Amerykańskie przepisy drogowe są inne niż europejskie. Zasadnicza
różnica to że jest ich mniej. Broszurka, którą musiałem przestudiować ma
zaledwie kilkanaście stron a zawiera wszystko, czego się wymaga na prawo jazdy.
Na jej podstawie nie umiałem np. ustalić, czy na amerykańskich drogach
obowiązuje zasada prawej ręki. Okazuje się, że tak, ale jako zasada podrzędna, o
której mogę nie wiedzieć. Zasadą główną jest, że w sytuacji niebezpiecznej (np.
przed skrzyżowaniem) wszyscy mają zwolnić lub się zatrzymać; kto potem pierwszy
wystartuje, to już nie ma znaczenia, bo nieporozumienie grozi najwyżej stłuczką
a nie śmiercią, więc po co kodyfikować. Najczęściej ludzie przejeżdżają
skrzyżowanie w takiej kolejności, w jakiej na nie przybyli (first come, first
served).
Zarówno RV przede mną jak i osiemnastokołowiec za mną są zapewne
wyposażone w cruise control -- powszechnie stosowane urządzenie do utrzymywania
stałej prędkości. Ich kierowcy nie muszą więc trzymać nogi na gazie. Jest
kwestią czasu wyposażenie samochodów również w urządzenia do jazdy zawsze tym
samym pasem -- to uwolni kierowcę od trzymania rąk na kierownicy i od wgapiania
się godzinami w przednią szybę. Samochód zamieni się wtedy w wagonik jadący
samodzielnie po szosie wg ustalonego rozkładu jazdy o tyle tylko różny od
przedziału pociągowego, że mniej wygodny. Dalszy postęp techniczny niechybnie
usunie i tą różnicę. Wtedy dawno już zapomniana kolej zostanie ponownie odkryta
w trochę innej postaci.
Ale co się wtedy stanie z wolnością po amerykańsku?
http://www.ipipan.gda.pl/~stefan/Papers/Leisure/
Posted by Adam Phoo
on 05:35.
Filed under
urban sprawl
.
You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0