Aglomeracja Rzeszowa- po amerykańsku czy europejsku?
Adam Fularz
Jako ekonomista miast i regionów z zaciekawieniem obserwuję
debatę nad Rzeszowem. Widać wielkomiejskie aspiracje. Warto je przekuć w czyn,
bo demograficznie Rzeszów może być aglomeracją. Może, ale nie musi. Aby to się
spełniło, potrzeba przede wszystkim jednej rzeczy- sprawnego systemu taniego
transportu, dzięki któremu taka aglomeracja ma szansę powstać. Na razie sprawę
blokuje pewna postkomunistyczna struktura, i nie widać by władze regionu
zechciały to zmienić.
W Rzeszowie ściera się przywieziona przez emigrantów ze
Stanów Zjednoczonych wizja miast- suburbiów, tych niekończących się przedmieść
pokrytych siecią ulic, miast w których funkcje centrum spełnia galeria handlowa
gdzieś na przedmieściach. Ta wizja, traktowana jako normalny efekt rozwoju
miast, ściera się z tradycją współczesnych miast europejskich. Te miasta, w
przeciwieństwie do bazujących niemal wyłącznie na samochodzie osobowym miast
amerykańskich, mają żywe, pełne kultury, pełne życia centra, ulice pełne
przechodniów których nie dostrzeżemy na dostosowanych dla skali samochodu
układach ulic miast amerykańskich.
Dylemat Rzeszowa to typowy dziś dylemat, w którą stronę
rozwoju pójść- czy budować „amerykański sen” miast dla samochodów, czy
europejskie „miasta dla ludzi”, jakoś chyba bardziej „kulturalnie” wypadające
przy swoich amerykańskich krewnych, może dlatego że w miastach Ameryki niemal
nie ma przestrzeni publicznej interakcji w której taka kultura mogłaby się
rozwijać.
Miasto wielkości Rzeszowa łatwo może ulec suburbanizacji,
ucieczce mieszkańców z centrów na przedmieścia. Miasta takie się „rozlewają” na
wielkie przestrzenie, a podróżować po nich można jedynie samochodem,
komunikacja zbiorowa nie ma w nich sensu przy tak niskich gęstościach
zaludnienia.
Jednocześnie Rzeszów może też stać się „ekologiczną
aglomeracją” jakich wiele w Europie. Wyobraźmy sobie Rzeszów za lat 20 jako
centrum 740-tysięcznej aglomeracji. Wokół miasta działa system kolei
aglomeracyjnej, krótkie składy pociągów co 30 minut odjeżdżają do Jarosławia
przez Łańcut, do Leżajska przez Przeworsk, do Dębicy (niektóre kursy do
Mielca), do Kolbuszowej, do Jasła i Krosna, do którego to miasta zbudowano
skrót skracający czas przejazdu o 20 minut. Wszystkie te miasta są odległe od
Rzeszowa o mniej niż 30 minut podróży, i stały się miastami satelickimi.
Kursujące co 30, a nawet co 20 minut lekkie wagony motorowe i krótkie składy
ezt są pełne czytających prasę i książki pasażerów. Większość mieszkańców tych
miast codziennie dojeżdża do Rzeszowa.
Proszę Państwa, a co szkodzi taki system stworzyć już dziś?
Władze podkarpackiego przekazują państwowej spółce PKP PR kwotę 20-40 mln PLN
rocznie. Gdyby zamiast wiecznego wspierania państwowego monopolu rozpisywały
przetargi, to konkurencja zbiłaby cenę pociągokilometra żądaną przez
przewoźników, a na tory wyjechałoby np. o 30 % więcej pociągów.
W woj. kujawsko-pomorskiem, które już postawiło na
konkurencję, droga przetargu wybrało innego przewoźnika. Czyli można, również w Polsce.
Pora to samo zrobić wokół Rzeszowa. Obalmy szkodliwy
monopol, postawmy na konkurencję. Przekonajmy władze samorządowe, by zamiast
przekazywania pieniędzy państwowemu monopoliście ogłosiły przetarg na
realizację systemu połączeń aglomeracyjnych wokół Rzeszowa. Taki system, oparty
np. na tanich w eksploatacji wagonach motorowych kursujących także po
zelektryfikowanych liniach, albo małych autobusach szynowych z napędem
elektrycznym, pochłonie od 5 mln do kilkunastu mln zależnie od częstotliwości
kursowania jak i liczby obsługiwanych miast. Ważne jest, by kolej kursowała
często i szybko. Zostanie też sporo pieniędzy na kolej poza aglomeracją.
Tak samo na północy województwa, przy ujściu Sanu ma szansę
wykształcić się aglomeracja. Stalowa Wola, Nisko, Rudnik nad Sanem, Sandomierz
i Tarnobrzeg tworzą ponadstutysięczną aglomerację, którą mógłby połączyć
kursujący co 20- 30 minut autobus szynowy. Takie rozwiązanie już proponowano
władzom tych miast. Koszt dopłat do takiego połączenia oscylowałby w granicach
1-2 mln PLN rocznie. Niestety, za 27 mln PLN władze województwa wolą kwotą
ponad 20 mln dofinansowywać nie aglomeracje.
Czyj interes jest ważniejszy. Władze województwa powinny
zrozumieć, że kolej to nie tylko jedna firma. Ekonomiści już od lat lobbują o obalenie szkodliwego dla
konsumentów monopolu. O tym, jak bardzo jest on szkodliwy, mogą się codziennie
przekonać mieszkańcy Podkarpacia. Zamiast nowoczesnej kolei aglomeracyjnej co
30 minut, mają po prostu stare, od lat powielające swe egzotyczne
wzorce obsługi komunikacyjnej przedsiębiorstwo, podczas gdy wokół zmieniło się niemal wszystko.
Region strasznie traci- wszak aglomeracja powoduje skokową
poprawę jakości życia. Nagle zwielokrotnia się oferta kulturalna, edukacyjna,
konsumpcyjna. Zaspałe prowincjonalne miasta zamieniają się w satelity wielkiej
metropolii, senne miasto wojewódzkie- w centrum życia kilkuset tysięcy ludzi.
Skoro Podkarpackie stać.... Kapitał ludzki i
finansowy region może po prostu ominąć. Widać szansę, patrząc na
demografię i infrastrukturę, ale aby ją wykorzystać, trzeba iść w kierunku
nowoczesnych rozwiązań, nowoczesnych systemów transportowych. A tego w
Podkarpackim brakuje. Można postawić na „aglomerację” spiętą drogami, ale to
już jest, i trudno powiedzieć by 700-tysięczna aglomeracja rzeszowska już
wykształciła się.
*Adam Fularz
Rocznik 1979, ekonomista miast i regionów (urban economist)
po Uniwersytecie Viadrina
Posted by Adam Phoo
on 11:26.
Filed under
polityka transportowa,
skm rzeszów
.
You can follow any responses to this entry through the RSS 2.0